Pasta

4
W zimowe popołudnie 2001 roku, kiedy byłem jeszcze czternastoletnim młokosem,
zelektryzowała mnie wiadomość o pchnięciu nożem mojego Prezesa, Idola Wszech Czasów, Janusza
Korwina-Mikke. Głęboko poruszony tą wiadomością zacząłem niczym wygłodniały lampart
poszukiwać Jego Wysokości w szpitalach i kiedy w końcu znalazłem, poczułem potrzebę wynikającą z
głębi młodzieńczego serca by go odwiedzić.
Klucząc po szpitalnym korytarzu w obłędzie, ze wzwodem takim, jakiego nigdy wcześniej ani
nigdy później nie doświadczyłem, szukałem mojego idola.
Gdy w końcu znalazłem jego salę, wyrywając się z rąk powstrzymującej mnie pielęgniarki, otworzyłem
drzwi. Moim oczom ukazał się półnagi, osłabiony Prezes z jak zawsze nienagannie przystrzyżonym
wąsem i muszką na nagiej szyi. Taczał go wianuszek kilku moich rówieśników, wszak Prezes zawsze
lubił otaczać się młodymi, pełnymi młodzieńczego wigoru niepełnoletnimi chłopakami.
Wszyscy byliśmy zatroskani o jego zdrowie, w końcu i ja mogłem Go zobaczyć i Go dotknąć…
Zamieniłem z nim kilka banalnych słów, po czym jego i moja dłoń splotły się i zawędrowały pod
kołdrę, gdzie czekał duży i ciepły zaganiacz Prezesa, twardy jak skała mimo osłabienia.
Nie bacząc na obecność nowych kolegów z młodzieżówki UPR, wsunąłem się pod kołdrę Prezesa i
zacząłem mu z wielką werwą młodego liberała obciągać druta aż do wytrysku prawdziwie
wolnorynkowego ducha w moich ustach.
Kiedy przeszedłem już inicjację (później dowiedziałem się, że tak to się nazywa w tych
kręgach), Prezes wyjął kaczkę spod zapoconej dupy i razem z nim skonsumowałem cieplutkiego,
delikatnej konsystencji klocuszka…
0.042577981948853